Marchewka z drugiego końca świata – czy warto?
Pamiętam, jak kilka lat temu w jednej z modnych warszawskich restauracji zapytałem o pochodzenie marchewki w sałatce. Kelner wzruszył ramionami: Nie wiem, może z Holandii?. Dziś takie odpowiedzi już nie przechodzą. Wszyscy – od rolników po szefów kuchni – zaczęli rozumieć, że 1500 km podróży warzyw to nie tylko liczby na fakturze, ale realny wpływ na nasze zdrowie i planetę.
Na szczęście coś się zmienia. W mojej ulubionej knajpie niedaleko placu Zbawiciela od pół roku wiszą zdjęcia dostawców z imionami i nazwiskami. Pan Wojtek z podwarszawskich Łomianek dostarcza pietruszkę, a rodzina Nowaków z Mazur – ekologiczne jajka. To nie jest już tylko marketingowy chwyt, ale autentyczna potrzeba transparentności.
Technologiczna rewolucja w kuchni
Najbardziej zaskoczyło mnie, jak nowe technologie zmieniają coś tak przyziemnego jak dostawa ziemniaków. W jednej z krakowskich restauracji widziałem na własne oczy system śledzenia transportu z wykorzystaniem blockchainu. Szef kuchni mógł sprawdzić nie tylko skąd przyjechały ziemniaki, ale nawet w jakiej temperaturze były przechowywane podczas transportu.
Polacy też mają się czym pochwalić. Platforma OdRolnika, którą testowałem ostatnio, to nasz lokalny hit. Dzięki niej zamówiłem ser prosto od pana Jana z Mazowsza – bezpośrednio, bez pośredników. Smakował zupełnie inaczej niż ten z marketu. I co ważne – kosztował tylko 15% więcej, a cała różnica poszła do rolnika, a nie do sieci handlowej.
Nie taka brzydka ta marchewka
Jako dziecko zawsze wybierałem najprostsze, najbardziej idealne marchewki. Dziś wiem, że te pokręcone smakują tak samo – a często nawet lepiej, bo rosły bez nadmiaru chemii. W Lidlu ostatnio kupiłem brzydkie jabłka z akcji Kształt natury. Były o 40% tańsze niż te idealne obok. I wiecie co? Zrobiłem z nich najlepsze szarlotkę od lat.
Restauracja Twaróg w Poznaniu ma świetny pomysł – pokazują klientom, ile kilometrów przebyły składniki w ich daniach. Po takiej lekcji nagle sałatka z lokalnych warzyw wydaje się bardziej atrakcyjna niż ta z awokado z drugiego końca świata. I to bez moralizowania, po prostu przez świadomy wybór.
Nie musimy od razu przewracać całego systemu do góry nogami. Ale następnym razem, gdy będziecie zamawiać obiad, zapytajcie skąd pochodzą składniki. Albo wybierzcie brzydkie warzywa na targu. Małe kroki też prowadzą do wielkich zmian. A przy okazji – są po prostu smaczniejsze.